Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wesprze na mnie, panoczku... Pan jest z Paryża, nie umie pan chodzić po naszych skałach, choć pan umie tyle rzeczy... Jeżeli pan tu zostanie dłużej, nauczy się pan wiele rzeczy w księdze natury, pan który, powieda ją, pisujesz do gazet?
Właśnie Blondet przybył na drugi brzeg, kiedy spostrzegł go służący Karol.
— Och, proszę pana, rzekł, nie wyobraża pan sobie, jaka pani jest niespokojna skoro jej powiedziano że pan wyszedł bramą Couches; pani myśli, że pan się utopił. Już trzeci raz dzwonią na śniadanie, wołano pana po całym parku; ksiądz proboszcz szuka pana jeszcze...
— Któraż to godzina, Karolu?
— Trzy kwadranse na dwunastą...
— Pomóż mi wsiąść na konia...
— Czyżby pan się dał wziąć na wydrę starego Fourchon?... rzekł służący, widząc wodę ociekającą z butów i spodni Blondeta.
To jedno pytanie otworzyło oczy dziennikarzowi.
— Nie mów o tem ani słowa, Karolu, a będę ci wdzięczny.
— Och, dalibóg, sam pan hrabia dał się wziąć na wydrę starego Fourchon, odparł lokaj. Skoro tylko ktoś obcy przybędzie do Aigues, stary Fourchon staje na czatach, i kiedy gość wybiera się obejrzeć źródła Avony, sprzedaje mu swoją wydrę... Tak dobrze gra komedję, że pan hrabia wracał tam trzy razy i zapłacił mu za sześć dni, przez które patrzyli na płynącą wodę.