Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Moi panowie, waszem zadaniem jest umieć administrować, nie przestraszając nas szczękiem trybów waszej administracji, rzekła pani de Montcornet.
— Ba! może jest potrzebne, pani hrabino, aby pani wiedziała, ile potu kosztują tutaj te ładne czepeczki, które pani nosi, rzekł proboszcz.
— Nie, bo wówczas mogłabym się łatwo obejść bez nich, zacząć czcić dukaty, zrobić się skąpa jak wszyscy wieśniacy; zawielebym straciła na tem, odparła śmiejąc się hrabina. Et, księże proboszczu, proszę mi podać ramię, zostawmy generała z jego ministrami, i chodźmy odwiedzić panią Michaud, u której nie byłam jeszcze. Zajmiemy się tam moją małą protegowaną.
I ładna pani, zapominając już łachmanów Muchy i Fourchona, ich nienawistnych spojrzeń i strachów Sibileta, poszła włożyć trzewiczki i kapelusz.
Ksiądz Brossette i Blondet usłuchali wezwania pani domu i wyszli aby zaczekać na nią na ganku.
— Co ksiądz proboszcz myśli o tem wszystkiem? zagadnął Blondet.
— Ja jestem parjasem, szpiegują mnie jako wspólnego wroga, trzeba mi dobrze otwierać oczy i uszy aby uniknąć zasadzek jakie mi zastawiają aby się mnie pozbyć, odparł proboszcz. Myślę nieraz, mówiąc między nami, czy do mnie kiedy nie wygarną z fuzji...
— I siedzi tu ksiądz?... rzekł Blondet.
— Nie dezerteruje się z pod sztandaru Boga, tak sa-