Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

choć nie jesteśmy uczeni. Nie trzeba się z nami prawować bezustanku. My was zostawiamy w spokoju, dajcie wy nam żyć... Inaczej, jeżeli tak pójdzie dalej, będziecie musieli nas żywić w więzieniach, gdzie nam jest lepiej niż w domu, na słomie. Wy chcecie nam panować, będziemy zawsze wrogami, dziś jak przed trzydziestu laty. Wy macie wszystko, my nic; nie możecie jeszcze żądać naszej przyjaźni!
— Oto co się nazywa wypowiedzenie wojny, rzekł generał.
— Jaśnie panie dziedzicu, odparł Fourchon, kiedy Aigues należały do tej biednej pani, niech Bóg ma zmiłowanie nad jej duszą, bo ponoś figlowała sobie za młodu, byliśmy szczęśliwi. Pozwalała nam zbierać ziarno w polu, i drzewo w lesie, i nie zubożała od tego! A pan, conajmniej tak bogaty jak ona, ściga nas pan niby dzikie zwierzęta i ciąga biedaków po sądach... Ej! to się źle skończy, będzie pan przyczyną jakiego nieszczęścia! Widziałem właśnie pańskiego polowego, tego dryblasa Vatela, który o mało nie zabił staruszki dla odrobiny drzewa. Zrobią z pana wroga ludu, będą pomstować na pana po chałupach, będą pana przeklinać tyle ile błogosławiono nieboszczkę panią!... Przekleństwo biedaków, panie dziedzicu, to rośnie! to wyrasta większe niż największy pański dąb, a z dębu robi się szubienica... Nikt tu panu nie gada prawdy, masz pan więc prawdę. Czekam co rano śmierci, nie wiele ryzykuję aby panu wygarnąć tę prawdę! —