Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem! Uciekłam z takim pośpiechem, przebyłam tyle ulic, tyle zaułków, myśląc że mnie ścigają... I, kiedy spotkałam kogo uczciwego, pytałam o drogę do bulwarów aby się dostać na ulicę de la Paix! Wreszcie, idąc przez... która godzina?
— Wpół do dwunastej! rzekł Corentin.
— Uciekłam o zmierzchu, pięć godzin jestem w drodze!... wykrzyknęła Lydja.
— Pójdziemy, zaraz pani spocznie, ujrzysz swoją poczciwą Katt...
— Och, panie, niema już dla mnie spoczynku! nie chcę już innego spoczynku niż w grobie; będę go oczekiwała w klasztorze, jeśli mnie nie odepchną od furty jako niegodną...
— Biedna mała! broniłaś się?
— Tak, panie. Och! gdyby pan wiedział, między jakiemi ohydnemi istotami mnie umieszczono...
— Uśpiono cię pewnie?
— Tak, właśnie, odparła Lydja. Jeszcze trochę wysiłku, a dobiję do domu. Czuję że mdleję, myśli mi się plączą... Przed chwilą zdawało mi się, że jestem w ogrodzie...
Corentin zaniósł na rękach Lydję, która straciła przytomność, do drzwi mieszkania.
— Katt! krzyknął.
Katt ukazała się, wydając okrzyki radości.
— Nie ciesz się zbytnio! rzekł poważnie Corentin, panienka jest bardzo chora.
Skoro Lydję położono na łóżku, skoro, przy blasku świec, poznała swój pokój, wpadła w malignę. Nuciła piosenki, to znów wykrzykiwała jakieś ohydne słowa, które zasłyszała widocznie! Na piękną jej twarz wystąpiły sine centki. Mięszała wspomnienia swego czystego życia z temi dziesięcioma dniami hańby. Katt płakała. Corentin przechadzał się po pokoju, zatrzymując się chwilami aby się przyjrzeć Lydji.
— Płaci za ojca! rzekł. Czyżby istniała Opatrzność? Och! do-