Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie trudno mi być najlepszym, jestem jedyny, odparł gospodarz.
— Nakryj pan w bocznej salce, rzekł Corentin, mrugając na Derville’a; a zwłaszcza nie żałuj ognia na kominku, chcemy odtajać trochę.
— Tak, nie było zbyt ciepło w dyliżansie, rzekł Derville.
— Daleko stąd do Marsac? spytał Corentin żony oberżysty, która zstąpiła z górnych regjonów, usłyszawszy że dyliżans wyładował gości na nocleg.
— Pan jedzie do Marsac? spytała.
— Nie wiem, uciął sucho. — Czy to daleko? spytał znów Corentin, dawszy gospodyni czas na zauważenie czerwonej wstążeczki.
— Kabrjoletem, to małe pół godzinki, odparła żona oberżysty.
— Czy sądzi pani, że państwo Séchard są obecnie w domu?
— Bez żadnego wątpienia, spędzają tam cały rok...
— Jest piąta, o dziewiątej może jeszcze nie będą spali?
— Och, do dziesiątej mają co wieczór gości, proboszcza, doktora Marron...
— To zacni ludzie? spytał Derville.
— Och! panie, śmietana! odparła żona oberżysty, ludzie uczciwi, szczerzy... i nie dumni, och!... Pan Séchard, mimo że i tak nie biedny, miałby miljony, wedle tego co mówią, gdyby się nie dał obedrzeć ze swego wynalazku, z którego korzystają bracia Cointet...
— Cicho-że bądź, rzekł oberżysta. Co to może obchodzić panów? panowie nie są handlarze papieru... Jeżeli panowie zamierzają spędzić noc u mnie — pod Gwiazdą — rzekł oberżysta, zwracając się do podróżnych, oto książka, proszę, chciejcie się zapisać. Nasz brygadjer nie ma nic do roboty i tylko wymyśla czemby dokuczyć...
— Tam do kata! ja myślałem, że Séchardowie są bardzo bogaci, rzekł Corentin, gdy Derville wypisywał swoje nazwisko i ty-