Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nim u celu. Komuż nie zdarzyło się nieraz myśleć o rzeczy błahej, która, drogą wypływających z niej pojęć lub wspomnień, pociągnie go ku doniosłym myślom? Często, mówiąc o jakim błahym przedmiocie, niewinnym punkcie wyjścia nagłej medytacji, myśliciel zapomina lub zmilcza oderwane łączniki, które doprowadziły go do konkluzji, i zaczyna dalej mówić, ukazując jedynie ostatnie ogniwo tego łańcucha refleksji. Zwykli ludzie, którym ta chyżość wizji myślowej jest obca, nieświadomi pracy wewnętrznej ducha, zaczynają śmiać się z marzyciela i uważają go za szaleńca, jeżeli podlega takim zapomnieniom. Ludwik jest wciąż taki: bezustanku buja w przestrzeniach myśli i szybuje w nich z chyżością jaskółki; umiem podążać za nim w jego zwrotach. Oto dzieje jego szaleństwa. Może kiedyś Ludwik powróci do tego życia w którem my wegetujemy; ale, jeśli oddycha powietrzem niebios przed czasem w którym nam będzie dozwolone w nich istnieć, czemu mielibyśmy pragnąć jego powrotu między nas? Mnie wystarcza że słyszę bicie jego serca, całe moje szczęście jest być przy nim. Czyż nie jest zupełnie moim? Od trzech lat, na dwa zawody, posiadałam go przez kilka dni: w Szwajcarji, dokąd go zawiozłam, i w Bretanji, na jakiejś wyspie gdzie bawiłem z nim dla kąpieli morskich. Byłam dwa razy bardzo szczęśliwa! Mogę żyć wspomnieniami.
— Ale, rzekłem, czy pani spisuje słowa, które mu się wymykają?
— Po co? odparła.
Umilkłem; wiedza ludzka zdała mi się czemś bardzo małem wobec tej kobiety.
— W epoce gdy zaczął mówić, dodała, zdaje mi się że spisałam pierwsze jego myśli, ale później poniechałam tego; wówczas nie rozumiałam jeszcze nic z tego co mówił.
Spojrzałem na nią z wyrazem prośby; zrozumiała, i oto co mogłem ocalić od zapomnienia: