Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierwszych, często nie wiedzieliśmy nawet co zadane: wówczas spadało na nas pensum, mimo najsprytniejszych wymówek. Toż samo czekaliśmy zawsze ostatniej chwili z odrobieniem zadań. Kiedy zabrnęliśmy w lekturę jakiejś książki lub też tonęliśmy w marzeniu, zadanie szło w niepamięć: nowe źródło pensów! Ileż razy kreśliliśmy zadanie przez czas gdy prymus, obowiązany zebrać je na początku godziny, obchodził ławki, odbierając od każdego jego ćwiartkę! Z trudnościami moralnemi, jakie sprawiało Lambertowi wżycie się w kolegjum, łączyła się jeszcze niemniej ciężka próba, przez którą przeszliśmy wszyscy, mianowicie cierpienia fizyczne, o nieskończonej rozmaitości odmian. Delikatny naskórek dziecka wymaga drobiazgowych starań, zwłaszcza w zimie, gdy, dla tysiąca przyczyn, przechodzi ono ustawicznie z lodowatej atmosfery błotnistego dziedzińca do gorącej temperatury wewnątrz klasy. Toteż, dla braku opieki macierzyńskiej, najmniejsi i mali dotknięci byli odmrożeniami oraz pękaniem skóry tak bolesnem, iż cierpienia te wymagały specjalnych opatrunków, których dokonywano w porze śniadań, ale bardzo niedokładnie, z przyczyny nadmiernej ilości schorzałych rąk, nóg i pięt. Niejeden dzieciak wolał zresztą raczej chorobę od lekarstwa: czyż nie trzeba było często wybierać między zadaniem do dokończenia, rozkoszami ślizgawki, a zmianą opatrunku, niedbale założonego, noszonego jeszcze niedbalej? Było zresztą modą w kolegjum szydzić z biednych nieboraków, którzy szli do opatrunku, i każdy, na wyprzódki, silił się zedrzeć im szmaty założone przez dozorczynię. Zatem w zimie, większość z nas, z nawpół martwemi palcami i nogami, żarta bólem, mało była usposobiona do nauki, ponieważ cierpieli; karano ich zaś ponieważ się nie uczyli. Zbyt często wywiedziony w pole chorobami udanemi, regent nie liczył się zupełnie z prawdziwem cierpieniem. Wzamian za opłacaną pensję,