Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie mieli jutro nowego!” Natychmiast ten okrzyk „Nowy! nowy!” rozlegał się po dziedzińcach. Przybiegaliśmy wszyscy cisnąc się koło regenta i zasypując go pytaniami: — Skąd przybywa? Jak się zowie? W której klasie będzie? etc.
Przybycie Ludwika Lambert stało się istną bajką z Tysiąca i jednej nocy. Byłem wówczas w czwartej klasie, u małych. Mieliśmy za regentów dwóch nauczycieli, których nazywaliśmy przez tradycję Ojcami, mimo że byli świeccy. Za mego czasu było już w Vendôme nie więcej niż trzech prawdziwych Oratorjanów, którym przynależał z prawa ten tytuł; w r. 1814 opuścili kolegjum, które nieznacznie przybrało charakter świecki, aby się przytulić po jakichś probostwach wiejskich, jak ów proboszcz z Mer. Ojciec Haugoult, regent dyżurny owego tygodnia, był to niezły człowiek, ale bez wyższego wykształcenia; brakło mu tego odczucia, niezbędnego aby rozróżnić rozmaite charaktery dzieci i wymierzać im kary w stosunku do sił każdego. Ojciec Haugoult zaczął tedy bardzo przyjacielsko opowiadać osobliwe wydarzenia, które miały nazajutrz sprowadzić nam najbardziej niezwykłego z nowych. Natychmiast ustały zabawy. Wszyscy malcy przysunęli się w milczeniu, aby słuchać przygód owego Ludwika Lambert, znalezionego, nakształt aerolitu, przez panią de Staël koło parku. P. Haugoult musiał nam objaśnić kto to jest pani de Staël; owego wieczoru zdawało mi się że ma dziesięć stóp wzrostu; później widziałem obraz Korynny, na którym Gérard przedstawił ją tak dużą i piękną; niestety! idealna kobieta, wymarzona przez moją wyobraźnię, przewyższała ją tak bardzo, iż pani de Staël wciąż traciła w mojem mniemaniu, nawet po przeczytaniu owej nawskroś męskiej książki p. t. O Niemczech. Ale Lambert był, na tę chwilę, czemś o wiele cudowniejszym: przeegzaminowawszy go, p. Mareschal, dyrektor szkoły, wahał się (tak mówił ojciec Haugoult) czy go nie przenieść do dużych. Słaba znajomość