Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wania. Ubóstwo biednych garbarzy nie pozwoliło im myśleć o kupieniu zastępcy dla syna; widzieli tedy w stanie duchownym jedyny legalny sposób ocalenia syna od branki i posłali go, w r. 1807, do wuja, proboszcza w Mer, mieścinie również położonej nad Loarą, niedaleko Blois. Krok ten zadowalał równocześnie i namiętność Ludwika do nauki i chęć rodziców ochronienia go do kolei wojny. Jego żądza wiedzy oraz przedwczesna inteligencja dawały zresztą nadzieję, iż znajdzie w stanie duchownym drogę do świetnej karjery. Przebywszy trzy lata u swego wuja, dość światłego starego Oratorjanina, Ludwik opuścił go z początkiem r. 1814, aby wstąpić do kolegium w Vendôme, gdzie znalazł pomieszczenie i utrzymanie na koszt pani de Staël.
Poparcie tej słynnej kobiety zawdzięczał Lambert przypadkowi lub raczej zapewne Opatrzności, umiejącej zawsze torować drogi opuszczonemu genjuszowi. Ale dla nas, których wzrok zatrzymuje się na powierzchni spraw ludzkich, koleje te, znajdujące tyle przykładów w żywotach wielkich ludzi, zdają się jeno wynikiem czysto fizycznego zjawiska: dla większości biografów, głowa genialnego człowieka wyrasta ponad masę dziecinnych twarzyczek, jak piękna roślina, która swoim blaskiem ściąga w polu oczy botanika. Porównanie to mogłoby się nadać do przygody Ludwika Lambert. Czas, jakiego wuj użyczał mu na wakacje, spędzał zazwyczaj w domu rodzinnym; ale, zamiast się oddawać, zwyczajem uczniaków, studjom lubego far niente, które nęci nas w każdym wieku, zabierał się od rana z chlebem i książkami, i szedł czytać i rozmyślać w głębi lasów, aby umknąć napomnieniom matki, którą niepokoiły tak wytężone studja dziecka. Cudowny instynkt macierzyństwa! Od tego czasu, czytanie stało się u Ludwika jakgdyby głodem, którego nic nie mogło nasycić; pożerał książki wszelkiego rodzaju, chłonął bez różnicy dzieła