Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ssać z piersi Muz. Jest moim mlecznym synem, mojem dzieckiem, carus alumnus! Ukształtowałem jego mózg, hodowałem jego inteligencję, rozwinąłem talent, i to, śmiem powiedzieć, na moją cześć i chwałę. Czyż nie jest jednym z najwybitniejszych ludzi naszej epoki? Miałem go pod sobą w szóstej, trzeciej i w retoryce. Jestem jego profesorem.
— A, pan Porriquet?
— Właśnie. Ale...
— Cyt! cyt! zawołał Jonatas na dwuch kuchcików, których głosy mąciły klasztorną ciszę pałacu.
— Ależ, panie, podjął profesor, czyżby pan margrabia był chory?
— Drogi panie, odparł Jonatas, Bóg jeden wie, co jest mojemu panu. Widzi pan, niema w Paryżu ani dwuch domów podobnych do naszego. Słyszy pan? dwuch domów. Pan margrabia kupił ten pałac, który należał do pewnego księcia. Wydał trzysta tysięcy franków na umeblowanie. Rozumie pan, to jest suma, trzysta tysięcy franków! Ale też każdy pokój w naszym domu to prawdziwy cud. „Brawo, powiedziałem sobie widząc te wspaniałości, to jak u nieboszczyka jego dziadka: młody pan margrabia będzie prowadził otwarty dom.” Gdzietam! Ani chciał kogo widzieć na oczy. Mój pan prowadzi dziwne życie, panie Porriquet, rozumie pan? życie niewzruszone. Wstaje codzień o tej samej godzinie. Jedynie ja, ja sam, widzi pan, mogę wejść do jego pokoju. Wchodzę o siódmej, latem czy zimą. Tak już postanowiono. Wszedłszy, powiadam: