Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mętne słowa, których sens umykał się im samym. Jakieś refreny rozlegały się niby dźwięk automatu, zniewolonego wyładować swoje sztuczne i bezduszne życie. Cisza i hałas sparzyły się dziwacznie. Mimo to, słysząc dźwięczny głos lokaja, który, w zastępstwie pana, obwieszczał im nowe rozkosze, biesiadnicy wstali, porwani, podtrzymywani lub niesieni jedni przez drugich. Całe zebranie zatrzymało się przez chwilę nieruchome i oczarowane na progu. Wszystkie przepychy uczty zbladły wobec drażniącego widoku, jaki amfitrjon zgotował najrozkoszliwszemu z ich zmysłów. Pod jarzącemi świecami złotego żyrandola, dokoła stołu wykładanego emalją, grupa kobiet ukazała się nagle oczom osłupiałych biesiadników, których oczy zapłonęły nakształt djamentów. Bogate były stroje, ale jeszcze bogatsze były te olśniewające piękności, wobec których znikały wszystkie cuda tego pałacu. Namiętne oczy tych dziewczyn, uroczych jak czarodziejki, były jeszcze żywsze niż potoki światła ślizgające się po atłasowych firankach, białych marmurach i delikatnych bronzowych rzeźbach. Serce zaczynało płonąć na widok kontrastu ich falujących włosów, oraz ich póz, tak różnych powabem i charakterem. Był to niby klomb kwiatów przeplatanych rubinami, szafirami i koralami; smuga czarnych przepasek na śnieżnych szyjach, lekkie szarfy bujające niby płomienie latarni, pyszne turbany, skromnie wyzywające tuniki. Seraj ten stręczył pokusę wszystkim oczom, rozkosz wszelkiemu zachceniu. Tu, tancerka, w czarującej pozie, zdawała się naga pod