Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój drogi, ciągnął mówca, gonimy za tobą blisko od tygodnia. W czcigodnym hotelu Saint-Quentin (którego niewzruszone godło błyszczy wciąż, nawiasem mówiąc, głoskami naprzemian czarnemi i czerwonemi jak za czasów Jana Jakóba Rousseau) Leonarda twoja oznajmiła nam, żeś pojechał na wieś; mimo że z pewnością nie wyglądaliśmy na służalców pieniądza, komorników, wierzycieli, policję, woźnych etc. Mniejsza! Rastignac widział cię poprzedniego dnia w Bouffes, nabraliśmy tedy otuchy i pomieściliśmy punkt honoru w tem, aby odkryć czy gnieździsz się na drzewie na Polach Elizejskich, czy nocujesz za dwa su w owych filantropijnych domach gdzie żebracy śpią wsparci na rozpiętych sznurach; lub też czy, szczęśliwym losem, nie rozbiłeś biwaków w jakim buduarze. Nie znaleźliśmy cię nigdzie, ani w rejestrach św. Pelagji ani w rejestrach La Force! Ministerja, Opera, zacisza klasztorne, kawiarnie, bibljoteki, listy prefektury, biura dzienników, restauracje, teatry, krótko mówiąc wszystkie mniej lub więcej zaszczytne przybytki Paryża, wszystko przetrząsnęliśmy gruntownie, biadając nad stratą człowieka dość bogato obdarzonego przez naturę aby go można było szukać zarówno na Dworze jak w więzieniu. Chcieliśmy cię już kanonizować jako bohatera dni Lipcowych i, na honor, żałowaliśmy cię.
W tej chwili, Rafael przechodził z przyjaciółmi przez most des Arts; słuchając, patrzał na Sekwanę, której szumiące wody odbijały światła Paryża. Ponad tą rzeką, w którą chciał rzucić się niedawno, prze-