Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mniéj niż ty sam dla siebie.
— Ja? — ciekawym dlaczego.
— Niedość ci, że cię ludzie czernią, sam czernisz się co rano.
— A i ty tu jesteś? — rzekła zwracając się nagle do przechodzącéj damy.
— Zkądże ty mnie znać możesz? odparła zaczepiona z kwaśną miną.
— Nosiłam od ciebie liściki do..... tu szepnęła jej coś do ucha. Dama skrzywiła się jeszcze widoczniéj.
— Jakże żałuję, mówiło daléj nielitościwe domino, że nie mogę widzieć twojéj twarzy, zrumienionej w tej chwili.
— Cóż ci przeszkadza?
— Warstwy blanszu, które zakryły twoje wdzięki jak Pompeję. Biedny ten twój płatny satellita! umrze i nie zobaczy téj, którą ukochał. Bo to, co on kocha, nie jest tobą, a to co jest właściwie tobą, tego by pewnie i za bajońskie sumy nie pokochał.
— Impertynentka — rzekła dama i zwróciła się w przeciwną stronę.
— A, tu znów idzie kontrast tamtéj, pisknęło domino zbliżając się do przekwitłéj oddawna elegantki wyróżowanéj, co ją robiło podobną do kwiatu po pierwszych mrozach trzymającego się jeszcze na uschłéj łodydze — ta się znowu ciągle rumieni za to, co robi, a rumieniec sprowadza z najlepszéj fabryki