Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kudłaty popatrzył nań z podełba i zmięszał się.
— No, siewrany czy nie? ofuknął tamten.
— Siewrany, — powtórzył machinalnie kudłaty.
Rudy pociągnął go do szynkfasu.
— Daj tam pani wódki.
Wziął kieliszek i napił się do kudłatego.
Ten nie dał się długo prosić, schwycił kieliszek, przechylił duszkiem i splunął.
— Klawa hara (wódka) — prawda?
— Klawa, tylko jej niewiele. Takie kieliszki powinniby na sznurkach wiązać, żeby ich człek nie połknął razem z harą.
— To szelma andrus (złodziej) z ciebie, chcesz się zchirzyć (spić się) przed robotą.
I palnął go silnie w ramię. Kudłaty cofnął się przed tą oznaką życzliwości, a cofając się nadeptał na nogę jakiejś dewotce w podszarzanej salopie, która również częstowała się anyżówką ze swoim towarzyszem wyglądającym z miny na ekslokaja.
— A bodajeś z piekła nie wyjrzał — wrzasnęła — a czy ślepy, czy co! — a to szelma niezgraba! na sam nagniotek mi wlazł!
— Milcz babo, bo w mordę zamaluję, — wtrącił rudy, stając w obronie swego towarzysza.
Dewotka rzuciła mu spojrzenie wściekłe, jadowite. Już, już miała wybuchnąć.