Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczętnie wyniszczony ten gatunek, przez silniejszych od siebie wrogów, gdyby nie posiadał obrony.
— Myślę, że będzie dla nas bezpieczniej, jeżeli za sobą zostawimy trupa, niż rannego, — rzekł Baerwarden, mierząc do węża.
Po wystrzale połowa ciała płazu zniknęła, reszta wydawała woń obrzydliwą.
Jakkolwiek słońce zdawało się być jeszcze bardzo wysoko, szybkość, z jaką chyliło się ku zachodowi, zapowiadała zbliżającą się króciutką, pięciogodzinną noc; ta jednak mogła być bardzo ciemną.
W tej chwili lekkie, jakieś harmonijne dźwięki zdawały się podnosić z ziemi; nie umiejąc ich sobie wytłomaczyć, oglądali się koło siebie podróżni; słońce spuszczało się coraz niżej, a muzyka stawała się coraz piękniejszą... Teraz dopiero spostrzegli, że dźwięki te wydawały różne gatunki kwiatów: ogromne lilie kształtem przypominające trąby, trzciny, sitowia, heliotropy, drżały, śpiewając ten hymn na cześć zachodzącego słońca; niezliczone mnóstwo różnego ptastwa zlatywało się, siadało na ziemi, przysłuchując się melodyi kwiatów i wzleciało dopiero wtedy, gdy już wszystko ucichło.
Zdziwieni podróżni przysłuchiwali się ciekawie, zachwyceni tą im nieznaną harmonią natury. Gdy powróciła cisza, pierwszy przemówił doktór:
— Cudowny ten objaw naturalnego rozwoju świata roślinnego zachwycił mnie, tem więcej, że nic podobnego nie zdarza nam się spotykać na ziemi. A jednak oto wyjaśnienie tego niepojętego fenomenu: Nasze ziemskie kwiaty mają woń przyciągającą do siebie: pszczoły, motyle, całe roje różnych skrzydlatych