Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pod łóżko, czy się tam złodziej nie ukrył; wreszcie znalazła go, a wtedy zawołała radośnie: „Jesteś nakoniec, poszukiwałam cię przez lat piędziesiąt.“ Z nami stało się tak samo; jest złodziej, a teraz powiedzcie, co z nim zrobimy?
— Ja cięgle żałuję, że nie wziąłem karabina, chociaż, jak sądzę, w tym razie nie wielką byłby mi pomocą.
— Usiądźmy i czekajmy, może zdarzy się sposobność rozwiązania tej kwestyi.
Po chwili ukazał się nad wodę nosorożec, długą porośnięty sierścią, podobny do przedpotopowego Rhinoceros-tichorhinus. Postać jego była dość straszna, a jednak w jednej chwili potwór wyskoczył z kryjówki i rzucił się na niego; nosorożec zwrócił się do przeciwnika, pochylając głowę, ale straszne nożyce zręcznie wymijając róg, ucięły lewą nogę z złowrogim trzaskiem.
— Teraz na nas kolej — rzekł Cortlandt — możemy zabić tego potwora, korzystając z chwili, gdy jest zajęty nosorożcem.
— Zaczekaj, doktorze, jako dobrzy myśliwi poczekajmy, aż się do nas potwór obróci.
Walka nie trwała dłużej nad minutę. Mrówka zabrała w trąbę obcięte nogi nosorożca i wracała z niemi do swej nory.
— Ognia! — krzyknął Bearwarden i dwie wybuchowe kule ze świstem utkwiły w nodzę potwora; noga odpadła.
— W nogi, w nogi! — wołał Ayrault; kule sypały się jedna za drugą, Cortlandt z swej fuzyi sypał śrutem w oczy potwora.