Strona:PL Artur Oppman - Polski zaklęty świat.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śpi. Pieją drugie kury, wstaje Madej ponury, nóż ostrzy o obcasy, na krew człowieczą łasy, podchodzi do tapczana: „Nie dośpisz ty do rana!“ Z nożem się wznosi ręka, uderza! — i nóż pęka! a kleryk śpi, jak wprzódy!...
„Co to? Co to takiego?“
Spojrzy, — aż istne cudy! — bo księżyka całego, od szyi aż do nogi, zbroja stalowa kryje — i nikt go nie zabije, nawet ów Madej srogi! Struchlał zbójca straszliwy, padł na łoże wpółżywy, do świtu spać nie może, a gdy błysnęły zorze i zajrzały w okienka, widzi: znów kleryk klęka i w zbójeckiej izdebce „Pod Twą opiekę“ szepce, potem „Zdrowaś“ i „Wierzę“ i za zmarłych pacierze...

Więc Madej stracił ducha:
„Jest siła od obucha
I od noża krzepciejsza!“

Do kleryka się zbliża,
Co uczynił znak krzyża,
I, wstawszy od modlitwy,
Zabierał się do drogi.

„Czekaj-no! Jest pilniejsza
Rzecz od twojej podróży!
Powiedz mi, co to znaczy,
Żeś w nocy, jak do bitwy,
W żelazo był przybrany?
Nie zatrzymam cię dłużej,
Nie będę dla cię srogi,
Gdy waść mi wytłumaczy
Cud owy niesłychany.“

A kleryk: „Moc modlitwy
Ustrzegła mnie od ciebie.
Tak kazał Bóg na niebie!“

Zatrwożył się rozbójnik
I do kleryka rzecze:
„Idź więc, dobry człowiecze,
A chociem straszny zbójnik