Strona:PL Artur Oppman - Poezje tom I Stare Miasto.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nigdy na szczycie wieży nie straci rezonu,
Śmiało podnosi głowę do niebios regjonu,
Lecz, po prawdzie, miast badać bieg chmur lub obłoka,
On woli Stare Miasto oglądać z wysoka.

Bywało, pan Gerwazy z katedralnej wieży
Duszą, myślą, oczyma na Warszawę bieży —
I kochane budynki chłonie na przemiany:
Najstarszy dom stolicy, „Arjańskim” nazwany,
Dom Czamerów, dom Gizów, dom Fukierów sławny,
„Wójtowskiej” kamienicy kadłub starodawny,
Święty Marcin, gdzie dzieckiem odmawiał paciorek,
I dom na rogu Celnej, co się zwie: „Klasztorek”.

Dzień się ma ku schyłkowi i kończy się praca,
Słońce spada na Wisłę i fale ozłaca,
W purpurę jasność nieba zmienia się błękitna,
Goreje „Panny Marji” baszta starożytna,
W ogniu stoją złocone na Pijarach banie —
Moskal miastu wziął kościół, Ty go zwrócisz, Panie! —
Wrzące dusze coś marzą w czekaniu i w drżeniu —
I całe Stare Miasto jest w krwi i w płomieniu.

A kiedy potem z dachu zejdzie pan Gerwazy,
W nocy spać mu nie dają te cudne obrazy,
Widzi je tak, jak widział na wieżycy farnej,
Stare Miasto w zachodzie, jak w łunie pożarnej.
Takie było, gdy niegdyś pod szewca przewodem,
Lud warszawski się złączył z wojskiem i z narodem,
I takie, gdy płomieniem buchnęły popioły,
Z wulkanu, w wolność rwącej, Podchorążych Szkoły.