Strona:PL Artur Oppman - Pieśń o Rynku i Zaułkach.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sklepiony sufit, w gockie połamany łuki,
Mrok w kątach: lamp naftowych mdławy blask niewielki.
Bufet, a na nim dzieła kulinarnej sztuki,
Wkrąg zwinięte kiełbasy, spleśniałe serdelki.

Za bufetem chłop rosły, jak saskie drabanty,
I baba, jak antałek, gruba i pękata.
Sam nie wiem czemum jego nazwał: Kalasanty,
A żonę czy wspólniczkę ochrzciłem: Agata.

Skryty w cień doił piwo podejrzany człeczek,
Rudy i zezowaty, jakby świętokradca.
Jadł zrazy dziad w halsztuku, stary jak król Ćwieczek,
Dryblas z poza bufetu mówił mu: Pan Radca.

Umieszczoną nad wejściem popękaną szybką
Zajrzała półdziecięca twarzyczka prześliczna,
Drzwi, pchnięte zgrabną nogą, otwarły się chybko,
I wpadła do garkuchni dziewczyna uliczna.

Pierś dyszała jej ciężko, tchu nie mogła dostać,
Wzrok szalał, jak przed zgrozą, co się zbliża — zbliża,
A mnie mignęła w oczach romantyczna postać
Nieszczęsnej Gualezy z Tajemnic Paryża.

Wsiąkł szynczek Pod Papugą w życiowych omroczach,
Na rubieżach dwóch światów stanął słup graniczny,
A ja widzę do dzisiaj lęk w ogromnych oczach
I dziecięcą twarzyczkę dziewczyny ulicznej...