Przejdź do zawartości

Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żyste nóżki beztroskliwych wróbli; czasami z cichym szelestem wysuwała się z norki mysz i, spojrzawszy czarnemi paciorkami niespokojnych oczu, zmykała błyskawicznym ruchem, by po chwili wyjrzeć znów ciekawie — i znów zniknąć.
Wtedy odbywały się na melancholijnie drzemiącem podstryszu moje dziecięce misterja.
Strych pełny był skrzyń, koszów, pak i najprzeróżniejszych starych, zniszczonych, niezdatnych do użycia sprzętów; ale dla mnie były to skarby bez ceny, skarby tem pożądańsze, że niespodziewane i przy każdej nowej eksploracji ukazujące coraz to inne, coraz bardziej oszałamiające wyobraźnię bogactwa.

Duży, na kołach, siwy koń,
Który sprężyną sam się rusza:
Chciałbym go dosiąść, biegnę doń, —
Ale umarła jego dusza!

Z śrubek, po których został ślad,
Próżno wciąż inną się przekręca —
I nie zaniesie mnie już w świat,
Gdzie się wyrywa myśl dziecięca.


W koszu bez wierzchniego pokrycia, zapchanym od dołu do góry: zbiorowisko cudów i dziwów. Dwie czarne redutowe maski, które przypominają oczytanemu malcowi jakąś tragiczną historję o pięknej damie i o zbirach weneckich; obrazki ptaków,