SIEŃ.
Sklepiona, wąska, długa sień,
Nawet w lipcowy skwar — zimowa.
Tam mrok panuje w jasny dzień,
A nocą lampka tli naftowa.
Niegdyś ładowne paki w niej
Stały, by ruszyć w świat, do Gdańska,
Patrycjusz zysk obliczał — hej! —
W oczach fortuna rośnie pańska!
Jakby ci zamajaczyło średniowiecze. Łuki gotyckie u szczytu, tafle kamienne pod stopą, mury pokryte pleśnią zielonkawą, a nad sienią widnieje wyrzezana w kamieniu głowa srogiego murzyna: wspomnienie zamorskich handlów i godło możnego mieszczańskiego rodu, wywodzącego się z „Królowej Adrji, z Wenecjej“.
Nie kroczy już tędy dostojny pan tego domu, przezacny ławnik albo rajca miejski, nie huczą ciężkie kroki mnogich rubasznych pachołków, ani też nie przewieje, jak wizja, złotowłosa Zofka czy Greta,