Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dama ta, z ustaloną u kucharek i pokojówek opinją „lafiryndy“ (rzecz prosta: za bardzo odległych czasów), wsuwała się na podwórko krokiem ceremonjalnym, stawała pośrodku z gracją urodzonej koncertantki i, z niewypowiedzianą dystynkcją wznosząc oczy ku niebu, zawodziła piskliwym falsetem:
„Kośćji kupuję, kośćji!“
Gdy zaś wołanie to nie odnosiło skutku, dama zniżała się do śmietnika i, mrucząc gniewnie (jak powiadały służące, po francusku), wyciągała haczykiem wszystko, co było już bez wartości, tak jak ona sama, biedactwo.
Trzecim zrzędu był — kataryniarz.

W „dolnych sferach“ zostawił legendę
I żal gorzki, do dzisiaj trwający.
Chyba wierszem o nim pisać będę
I elegję utworzę niechcący.

Gdy go wspomnę, wnet mi serce mięknie,
Jak Marysi, co jest u „dochtóra“: —
Któż dziś zagra tak tkliwie i pięknie
Arję z „Marty“, albo „Trubadura“?


A potem sypali się już na podwórko goście nieprzerwanym aż do zmroku szeregiem.
Wkraczała więc rodzina linoskoków i sztukmistrzów: ojciec, matka, synek i córeczka — wszyscy w trykotach, rozkładali dywanik na ostrych kamie-