Strona:PL Artur Oppman - Cztery komedyjki.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Wilk (do siebie).
Takie dziewczę zdrowe, świeże, to mi kąsek na wieczerzę! pożarłbym ją na surowo wraz z czapeczką purpurową! oj! mam chrapkę, tylko bieda, że się tego zrobić nie da. Drwale drzewo rąbią w lesie, nuż ich licho tu przyniesie! trzeba czekać (po chwili). Wiem, co zrobię! na śniadanie połknę sobie starą babcię, a wnuczątko na kolację... (do Czerwonego Kapturka). Patrz, dziewczątko, jak tu ładnie! ptaszków tyle dźwięczne piosnki śpiewa mile. Makolągwy, szczygły, kosy na przeróżne nucą głosy, siądź, posłuchaj z pół godzinki.
Czerw. Kapturek.
Nie mam czasu ani krzynki.
Wilk (namawiając).
Eh, nie żałuj sobie chwili, spojrzyj tylko! co motyli! a kwiateczki! cóż? nie śliczne? kolorowe, balsamiczne; leśnych ziółek zapach silny toć to balsam nieomylny, on babunię twą uleczy.
Czerw. Kapturek. (wypuszcza z ręki koszyczek i ogląda się).
Ach! co kwiatów w samej rzeczy! białe, modre i czerwone (zrywając, mówi): Splotę babci z nich koronę.
Wilk (do siebie).
Rwij, głuptasku, ja tymczasem, jakby strzała, pomknę lasem. Oj, oj, z głodu aż mnie piecze! (po chwili). Ja babunię twą uleczę!
Czerwony Kapturek siada i zaczyna układać kwiaty.
(Zasłona spada).