Strona:PL Artur Conan-Doyle - Srebrne zwierciadło.djvu/07

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak przytomny, że — pamiętam — odwróciłem się, aby spojrzeć czy nie palą się firanki. Lecz nie. W pokoju panowała cisza grobowa, przerywana jedynie cykaniem zegara i nie mącił jej ruch żaden, oprócz wolnego wiru dziwnego obłoku, jakby z waty, w głębi starego zwierciadła.
W miarę, jakem wpatrywał się we mgłę, dym, obłok — nie wiem doprawdy, jak to nazwać — zdawało mi sią, że skupia się i umacnia w dwóch punktach, położonych tuż obok siebie i nagle spostrzegłem, wzdrygnąwszy się bardziej ze zdziwienia, niż ze strachu, że była to para oczu, spoglądających na pokój. Poza niemi widniał też mglisty zarys głowy, głowy kobiecej, o ile wnioskować mogłem z włosów, ale bardzo niewyraźny. Tylko oczy zarysowywały się całkiem dobitnie. Oczy ciemne, połyskujące, pełne wyrazu wzruszenia namiętnego: gniewu czy też przerażenia — nie wiem dokładnie. Nigdy jeszcze nie widziałem oczu, tak pełnych życia intensywnego, mocnego. Po chwili wszelako, gdym wyprostował się na krześle, przeciągnąłem ręką po czole i z wielkim wysiłkiem zapanowałem nad sobą — niewyraźny zarys głowy rozproszył się w tumanie, zwierciadło oczyściło się powoli i znów ujrzałem w niem tylko firanki czerwone.
Dnia 11 stycznia. Wszystko w porządku. Rozwijam zwój po zwoju siatkę, okalającą ciężki tułów oszusta. Ale kto wie, czy nie on zwycięży, jeżeli nerwy odmówią mi w końcu posłuszeństwa. Stare zwierciadło stanowi obecnie dla mnie barometr, wykazujący ciśnienie mózgu. Co noc widzę, jak zaśmiewa się pod koniec pracy mojej.
Opowiadanie moje tak zaciekawiło d-ra Sindaira, że przybył do mnie wieczora dzisiejszego,