Strona:PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ten sady wół, musi chory, bo straśnie stęko. —
— Wiem — pado gazda; — weź tego kozła do pługa.
Dopiro pachołek do kozła zaprzongać. Kozieł zacon skikać, ale pachołek przykrył go zaś batem dobrze, tak kozieł: — Bee! bee! tom se narobił! —
A gazda ino słucho i śmieje sie. Gaździna zaś ani jeść ani pić nic nie moze ino se myśli: co ón mo, ten gazda?
Wiecór — powrócił ten pachołek z tym kozłem od oracki — no i dobrze nie bardzo: Kozieł ino nosami pląto, zerznięty batem. Od połednia do wiecora jednom bruzde wyoroł.
Jakze go wyprzęgli, tak zaroz do woła:
— Bee! bee! wstawoj nieboze, idź do roboty, boby me tu do śmierci zamęcyli. —
— Buu! buu! nie podobało ci sie oranie. —
— Bee! bee! już by moja śmierć była kiebyk oroł! — pado kozieł.
A gazda sie śmieje.
— No już dłuzy nie wytrzymom — pado gaździna musi mi pedzieć, z cego ón sie śmieje.
Tak na kolacyjom nasmazyła jajków z kiełbasom, gorzałki słodki przyniosła i staremu zastawio.
— A idz-ze! a pij-ze! mój-eś ty!
Jo cie widzis straśnie lubie, a ty mnie nic.
Tak ón se podjod i pyto sie:
— Lo cego scekos, ze jo cie nie lubie? —
— Abo mi nie kces powiedzieć z cego sie śmiejes, takiś to ty! Swiatem se zawiązała bez ciebie, a teroz od załości umierać bede! — Jak wzieła starego głaskać pod po gebie a całować, a trzyć sie o niego, kie kotka, tak całki zmięk, bo był na kobity ciekawy.