Strona:PL Antoni Malczewski, jego żywot i pisma.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I już nigdy swej lubej ze snu nie obudzi,
Co mu miała zastąpić wszystkie cnoty ludzi,        1355
Której blask, czysty, słodki, anielskim promieniem
Fałsz przyjaźni, serc próżność, powłóczył złudzeniem;
I tak Wacław pozostał samotny w pustyni,
Jakże zniknienie Marii ciemną ją uczyni!
Długo on przy jej zwłokach stał w niemej żałobie,        1360
Jakby z kamienia posąg przy kochanki grobie;
Bo zgroza srogiej złości, i widok jej skutku,
Wygnały nawet z duszy rozczulenie smutku,
Tylko ten gorzki pomysł do żalu go wrócił:
„Ah! czemu ufał ludziom, czemu ją porzucił!“        1365
I gdy w jej zbrzękłej twarzy widzieć mu się zdało,
Co tam w walkach ze śmiercią mimo niej zmartwiało,
Pierwszy, ostatni wyrzut, i to z tym wyrazem,
Że ich szczęście i siebie, zagubił z nią razem;
Wtedy dopiero serce odzyskało bicie,        1370
Twarz ukrył w obie ręce, i płakał jak dziecię!
Lecz nie długo, już serce zdradzone, pokłute,
Zepsuło się w truciznie przez jedną minutę;
Już duszy wprzód wyniosłej, zatknięte to godło,