Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak tóż to lżej — płaczliwym głosem prosił Poczeczujew. — Tobie to nic nie szkodzi, a mnie ciarki po skórze przechodzą. Pomyśl tylko, w biały dzień biją człowieka prawomyślnego, inteligentnego, sławnego i na domiar wszystkiego w jego własnym mieszkaniu... Mój Boże!
— Ja, Prokle Lwowiczu, nie jego biję, lecz diabła, co w nim siedzi. Niech się pan uspokoi i nie zwraca na to żadnej uwagi. Leż, czorcie! — rzucił się Fiedor na artystę. — Nie ruszaj mi się! Co—o—o?
Dzikoobrazowa ogarnął paniczny lęk! Wydało mu się, że wszystko, co się przedtem kręciło i zostało przez niego potłuczone, teraz jednogłośnie zwróciło się przeciwko niemu i poleciało mu na głowę.
— Ratunku! — wrzasnął przerażony. — Mordują! Ratunku!
— Krzycz sobie, wrzeszcz, diable! Dotąd to tylko żarty były, poważnie pomówimy dopiero teraz! Uważaj, jeżeli powiesz choć jedno słowo lub poruszysz się, zabiję! Jak psa zabiję! Nikt się za tobą nie ujmie! Choć z armaty wal, nikt ci na pomoc nie przyjdzie! A jak się ukorzysz i zamilkniesz, wódeczki ci dam! Widzisz wódeczkę! Chcesz wódzi?
Grzebyczkow wyciągnął z kieszeni półlitrową butelkę i błysnął nią przed oczyma Dzikoobrazowa.
Na widok upragnionego trunku pijak zapomniał o razach i zarżał z zadowolenia. Fryzjer wyjął z kieszeni kawałeczek szarego mydła i włożył je do butelki, a gdy po zmieszaniu zjawiła się piana i wódka zrobiła się mętna, zaczął sypać do butelki najrozmaitsze świństwa, a więc sodę, sól kuchenną, kamforę, siarkę i t. p. Komik wybałuszał oczy na Grzebyczkowa i z zaciekawieniem obserwował każde poruszenie butelki. Na zakończenie fryzjer spalił brudny gałgan, wsypał do wódki popiół, zmieszał i podszedł do łóżka.
— Pij! — rzekł, nalewając pół szklanki. — Jednym tchem, żywo!