Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Noc przed rozprawą sądową
(Opowiadanie podsądnego).

— Ooo, panoczku, jakieś nieszczęście będzie! — powiedział woźnica, odwracając się do mnie i wskazując batem zająca, który przebiegał nam przez drogę.
— Wiedziałem bez zająca, że przyszłość moja jest beznadziejna. Jechałem właśnie do s—skiego sądu okręgowego, w którym zasiąść miałem na ławie oskarżonych za bigamię. Pogoda była okropna. Gdym w nocy dojechał do stacji pocztowej, miałem wygląd człowieka naprzód oblepionego śniegiem, następnie oblanego wodą, wreszcie wysmaganego szpicrutą — do tego stopnia zmarzłem, przemokłem i ogłupiałem wskutek długiego, monotonnego tłuczenia się w bryczce.
W zajeździe powitał mnie gospodarz. Był to mężczyzna wysoki, w kalesonach w niebieskie paski, łysy, zaspany i z wąsami, które, zdawało się, wyrastały mu wprost z nozdrzy i przeszkadzały mu wąchać.
A trzeba przyznać, że było tam co wąchać!
Gdy osobnik ten, mrucząc, sapiąc i drapiąc się w kark, otworzył mi drzwi do „salonów“ zajazdu i milcząc wskazał łokciem na miejsce mego spoczynku, uderzył mnie nieznośny zaduch stęchlizny, pokostu i zgniecionych pluskiew tak, że omal nie udusiłem się. Blaszana lampka, stojąca na stole i oświetlająca drewniane niemalowane ściany, kopciła, jak łuczywo.
— Ależ śmierdzi tu, signore! — powiedziałem mu, wchodząc i stawiając walizę na stole.
Gospodarz pociągnął nosem i niedowierzająco pokiwał głową.
— Zwykły zapach! — zawyrokował i podrapał się. — Panu się tak z mrozu zdaje. Furmani chrapią przy koniach, a państwo przecież powietrza tu nie psują...
Odprawiłem go i zacząłem oglądać swoje chwilowe locum. Kanapa, na której wypadło mi spoczywać, szerokości dwuosobowego łóżka, obita była ceratą, zimną jak lód.
Poza kanapą w pokoju stał wielki piec żelazny, stół ze wspomnianą już wyżej lampką, czyjeś śniegowce, jakaś torba