Strona:PL Antologia współczesnych poetów polskich (1908).djvu/639

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stokroć grzeczniejszy! Ściągnąłem zatratę
na was! — rozdzieram swą ostatnią szatę, —
pójdźcie z ostremi w dłoniach kamieniami!
rzucajcie! czekam! To jest moja wina,
że się tu ziemia pod wami ugina!
Skrwawcie głazami moje czoło blade;
ja się modliłem dla was o zagładę!...

Co to? tłum przypadł do stóp słupa zgięty;
podnoszą ręce, skarżą się i płaczą
i głosem wzdętym strachem i rozpaczą
modlą się do mnie: Ratuj nas! ty! — Święty!...
Ha, ha! ja święty!... Miasto w proch się wali
i jeno słup mój trwa, jak gwóźdź ze stali.



NIE WARTO.


Nie warto marzyć! Snów już i marzeń bezczynnych
w twardego życia walce zamarła epoka:
ludzkość, syta już bajan i kwileń dziecinnych
innego żąda śpiewu, innego proroka!

Nie warto marzyć! Dzisiaj liryczną już pieśnią
nie wzruszysz serca, w duszy nie wzniecisz płomienia:
umilkli trubadurzy — starą rdzawe pleśnią
strzaskawszy lutnie, martwe urwali pół-pienia.