Przejdź do zawartości

Strona:PL Antologia współczesnych poetów polskich (1908).djvu/529

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widzę ich oczy, szklane oczy trupie,
Z niemym wyrzutem zapatrzone we mnie...
Jaka w nich skarga!... Daremnie!... Daremnie!...
Ja nic nie mogę.. — Powracajcie w ciemnie!
...Jakie to...

Stoję! W zroszone wzrok utkwiwszy szyby,
Śród chłosty deszczu, śród wichrów smagania...
Słyszysz, jak piersi wstrząsają im łkania? —
Tak stoją... stoją nieraz do świtania...
Gdyby... och! gdyby...

»Nie! ja ich widzieć nie mogę... nie mogę,
Ni uciec od nich — wszak te trupy żyją!
Gonią gdzie pójdą i krew moją piją,
I mózg mi szarpią, i w serce mi biją,
Jak dzwon na trwogę.

Zimno tu u mnie!... Ostatnie polano
Dorzuć do ognia — prędzej! — Mniejsza o nie!
Tyle spłonęło, niech i ono spłonie.
Patrz! — już się pali i kładzie na skronie
Obręcz świetlaną.

To moja glorya! — Patrz! patrz, jak się pali,
Jakie syczenie wydaje złowieszcze,
Jakie płomienne wstrząsają niem dreszcze!
Dmuchaj!... tak!... dobrze!... Jeszcze!... jeszcze!... jeszcze!...
Dalej!... no!... dalej!...