Strona:PL Antologia współczesnych poetów polskich (1908).djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I rzucę refleks między mnogie rzesze
Refleks tak jarki, jak ongiś w zaranie
Wstające słońce z twórczej ręki Boga.
Taki szlak jasny wzdłuż wiosek wyścielę
Że, zda się, chaty w jeden płomień stopi
I mrokom groźnym zadławi gardziele...
I będziesz patrzeć, jak stubarwną wstęgą
Pomaszerują wzdłuż wąwozów chłopi,
Kędyś z brutalną zetrzeć się potęgą...
Tyle ich, tyle!... Zda się, że z bezdeni
Otchłani nić się w nieskończoność przędzie...
Pochód otwarli barczyści Górale...
Gunie ich białe, jak skrzydła łabędzie,
Spływają z ramion... Dziarscy, niezmęczeni
Idą... Odważnie, dumnie wznoszą głowy,
W wyżynach kędyś wzrok ich tkwi zuchwale —
Wiatr halny grywa im marsz narodowy,
A miast sztandaru ponad nimi górą
Orłów gromada ciągnie z wyżyn turni...
.................
Słyszysz?... gromami lęk w obłokach dzwoni!...
.................
Za Góralami groźni i pochmurni,
W szarej odzieży, jak ziemia ponurą
Ciągną się linią... Poznaję!... To oni,
To nasi blizcy... z nad Dniestru i Buga...
Z kresów... ci, którzy tak niedawno spali,
Noc ich niemocy trzymała za długa...