Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I łuna krwawym rąbkiem pokrywa pół nieba,
A lud krzyczy jak wściekły: „oręża i chleba!“

Cóż to! czy grom uderzył? czy w śmiałym rozpędzie
Don gnany skrzydłem burzy, bije w skał krawędzie?
To głos wodza tak zagrzmiał... on gwałty powstrzyma,
Lud umilkł, słucha głosu — wzrok utkwił w olbrzyma.

To Almosz, syn Turula, mąż niezłomnéj duszy,
Cudnież mu włos gołębi nad czołem się puszy;
Źrenica jak noc czarna, lecz popatrz w nią z blizka,
Jaki płomień słoneczny z jéj głębi połyska!

„Słuchajcież mnie, zawoła, wy chrobre Madyary:
Wamże ramie zbezwładniać bratniemi poswary?
Zbrakłoż to ziemi żyznéj na szerokim świecie,
Co Madyara do łona przytuli jak dziecię,

„Tam za góry, za rzeki nam pomknąć już pora
Tam pełne zwierza knieje, pełne ryb jeziora:
Sławny pradziad nasz Eteb, przed wieki dawnemi
Krwią ojców drogo kupił każdą piędź téj ziemi.

„Do lotu bracia orły, za góry, za wody,
Tam siać nam czyste ziarno miłości i zgody;
W księdze wieków nam skréślić zgłoski ostrzem mieczy,
Niezłomna moc ramienia prawa zabezpieczy!“