Przejdź do zawartości

Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wawrzyn sławy, paszczęką swoją szarpać brudną!
Weź twą lutnię, weź proszę! mnie już milczeć trudno,
Powiew wiosny rwie skrzydło do lotu i życia.
Daj łzę jedną! Bóg woła z chmurnego ukrycia!


Poeta.

Jeślić dość, aniele złoty,
Przyjaznego pocałunku,
I łez rzewnych: bez rachunku
Dam je, — niech moje pieszczoty
Wspominają ci w niebiosach
O znikłej miłości losach.
Dziś — porwanej lutni grajek
Nie wygłaszam wieszczych pieśni,
Gdy ideał już się nie śni,
Niemy, słucham serca bajek.


Muza.

Ach! nie sądź o poeto, że jak wiatr jesieni
Aż do dni adwentowych mdłemi łzami płacze,
I ja tak kwilę tylko, że śród nocnych cieni
Po drodze zgarniam same całusy żebracze;
O nie, ja sennych budzę z ducha ospałości,
I dźwiękiem ludzkich żalów, krzepię hart ludzkości.
Jakkolwiek o młodzieńcze, ciężko ci zadana
Z woli niebios, ta życia sącząca się rana,