Ach, tam do licha! Ja sam, wielki cieniu,
Pocóż cię tutaj określam w natchnieniu?
I zkądeś do mnie spłynął niespodzianie?
Ztąd, że smakując w klątwach i szykanie,
Nikt cię nie kochał, a ja w uniesieniu
Czczę cię, jak Blondel króla, Don Juanie!
Gdzież jest twój dla mnie rumak wiatronogi
I któż mi zechce podać płaszcz turysty,[1]
Bym cię w łzach gonił, zwodzicielu srogi?
Któż mi roztworzy ów rejestr sążnisty,
Gdzie ślad téj długiéj, a takiéj czczéj listy
Twoich zapomnień wśród miłosnéj drogi?
Imion niewieścich cudnych trzy tysiące!
A na nich wszystkich twe łzy świecą drżące
I żar twéj duszy; te serca zapały,
Które ze zgonem twym, promieniejące,
Poszły do nieba, jako anioł biały,
W tych trzech tysiącach imion ocalały.
Wszak cię kochają te puste dziewczęta,
Któreś przyciskał do serca ze stali.