Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ach, gorzéj, odpowiedziała Marya, wątpię o twojem szczęściu. — Ach, nie, nie czyń tego, zawołałem, jeśli widzisz mnie zamyślonym, nie przypisuj to smutkowi — nie, chwila to wieczorna zawsze na mnie tęskne czyni wrażenie. — Dzień obrazem życia całego — ranek, południe, wieczór. Kiedy jaskrawe zaświecą zorze, jaśniejącem okiem spoglądam przed siebie. Dzień przedemną! Pęka zawiązek, rozwija się nadzieja, działaniu otwarte pole, wszystko marzyć, wszystkiego spodziewać się mogę. Nic dość wielkiego, nic dość śmiałego — życie przedemną! Gdzież metę kto postawił, gdzie kamień graniczny chęci i działaniu człowieka! Niepodobne podobnem się staje. Człowiek wiele może! Ale kiedy wieczór krańce widocznego nam świata z trzech stron powoli zasuwa, koniec, kres działania mam przed okiem, myśli od niego zwrócić nie mogę, lub w miejscu stoi, lub wstecz sięga. — Przechodzę, śledzę, com zdziałał i zawsze widzę za mało, bo tylko nadzieja dostateczuą być może. Co otwiera działalność, to mnie cieszy, co zamyka — smuci. Każdy wieczór przypomina mi, żem jeszcze nic w życiu nie uczynił, coby się stało pożytkiem dla mojego kraju, chlubą dla mojéj rodziny. — Zamilkłem i rzuciłem okiem na wschód, jakby już dzień nowy mógł po dopiero skończonym zaświtać. — Marya wzniosła oko niebieskie, w którem się malowało uniesienie duszy z istniejącego zakresu, i zrazu nieśmiałym, potem zachwyconym rzekła głosem: Stanisławie, z siebie tylko myśli wywijasz, nie przypuszczasz udziału drugich. Nikną w twoim zapale ludzie, siebie tylko widzisz. Wieczór, powiadasz, jest kresem działania,