Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jął różnicę uczucia kobiety od uczucia męża, ukochał nawet słabość nie mogącą znieść tego ognia, co lubo dla nas najszlachetniejszy, nie mniéj przez to dla niéj jest ostry... Matka zwycięża sama siebie, kiedy drżąca pozwala synowi dosiąść bystrego konia, kiedy go widzi na chybkiéj łódce z strzelbą w ręku na głębokie puszczającego się jezioro. — Matka częstokroć przestaje być słabą kobietą, wyrzeka się uczuć właściwych płci swojéj, duszą syna tylko czuje: dlaczegóżby on zbytnią może czasem troskliwość nie miał szanować? dlaczegóż ile możności nie odsuwać obrazów męskim tylko sercom stosownych z przed tkliwszego pojęcia kobiety, Matki? — Ach, Karolu, ileż to ja rzeczy nie miałbym ci powiedzieć dla twojego szczęścia, dla szczęścia tych, z którymi żyć będziesz. Ty i tych słów nie odbierzesz. — Szalony, myślałem, że do was piszę, że jutro, pojutrze, za dni kilka to pismo w waszym będzie ręku... Marzenie! któż mi je pozazdrości!...

3-ci dzień po drugim nowiu.

Słońce już zaszło. Tumany kurzu czerwoniawą od brzasku przybierały barwę — hałas dzienny w szmer się zamienił — wszystko dążyło do spoczynku. Stanisławie, rzekła Marya głosem wymówki; nachyliła głowę, by mi zajrzeć w oczy, aż gęste pierścienie włosów jak kwef czarny zakryły twarz anielską. Zrozumiałem ją — ścisnąłem rękę, spojrzałem ku zachodowi i milczałem daléj — milczałem długo, aż łza gorąca padła mi na rękę. Maryo, droga Maryo, rzekłem, ujmując ją pieszczotliwie ramieniem, czegóż te łzy?... Czy wątpisz o mojéj miłości? —