Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XIII.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nieszczęścia w sobie nie mieścić. Wszędzie zgodność, spokojność, wspaniałość w harmoniją zlane, zachwycały duszę; zdało mi się, iż w téj chwili już najdroższe moje nadzieje spełnione, że jutro najlepsze wieści przyniesie... w tem turkot dał się słyszeć, szmer w domu, światło... ktoś się zbliża. Nieba! co słyszę! jakaż moja zbrodnia? nikt nie wie. Ach, cnota zbrodnią! Marya bez zmysłów przyjęła ostatnie pożegnanie; zimna dłoń nie zwróciła uściśnienia, zimne usta nie czuły gorącego pocałowania. Wszedłem do moich dzieci; tak spokojnie spały, tak piękne! te włoski w nieładzie, ten rumieniec żywy... cóż piękniejszego jak śpiące dziecię... uściskałem wyciągnięte rączki, pobłogosławiłem drogie główki, zapłakałem głośno i wyszedłem z pokoju... kilka słów jeszcze napisałem do Maryi, kilka słów błogosławieństwa dzieciom na wieczną pamiątkę, wpół zmazane mojemi łzami, i wsiadłem do powozu. Za ciasne zdały mi się własne piersi, serce jakby je rozsadzić chciało. Czasem chwytałem drzącemi palcami, jakbym je chciał roztworzyć, wpuścić powietrza trochę, którego brakowało — łzy ustały, tylko jęk głuchy z ust się wyciskał. Wszystko, wszystko straciłem — dusza moja na dwoje była rozdarta i w dwóch częściach cierpiała: cierpiałem za rodzinę, cierpiałem za siebie. Już jechaliśmy długo, gdy nagle przypadek nas wstrzymał, powóz się złamał, trzeba było wysiąść. Dzień się już rozlewał na odświeżoną ziemię — daleko nucone dumki rozlegały się po zroszonych niwach; lecz gdzież się to ujrzałem! na tym pagórku, z którego raz pierwszy mój dom spostrzedz się daje jadącemu z téj strony. Mila ztąd do mojego świata.