Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ten przeklęty naręczny, spłoszony babą wyłażącą z rowu, cofnął się gdzie pociągnąć trzeba było, a sanki szturknąwszy o pniaczek, wyrzuciły o kilka kroków cały swój ładunek. Padły nasze damy i utkwiły w zaspie jak kuropatwy przed jastrzębiem; zwłaszcza panna Abusiewiczówna wydawała się być ogromnym rozwiniętym tulipanem. Nie moja wina! nie moja wina! rzekł Astolf, z odwróconą twarzą podnosząc przestraszoną płeć piękną. Lecz gdy uniewinniając się ciągle, szuka jednego berlacza Gołębiowskiéj, a znalazłszy nareszcie w śniegu, ubiera jéj nogę, ale... w czapkę Bartłomieja; (berlacz bowiem był za tegóż kołnierzem) ów złośliwy naręczny położył się na dyszel i na dwoje złamał.
W téj chwili okropnéj, kiedy już wszelka nadzieja powrotu dnia dzisiejszego, niknie; kiedy Astolf nie wiedząc co czynić, strzepuje szubki, salopki, i kapelusze; trąbka pocztarska daje się słyszeć opodal. Koczyk od Brodów jadący zbliża się prędko i staje przy strapioném gronie — łatwo się zrozumiano — jakiś Francuz równie grzeczny jak mowny, wyznaje być nie do pojęcia zachwycony, że damom ustąpić może miejsce, lubo trochę przyciasne, w pojeździe swoim — damy miały kwefy spuszczone — ubolewał przy tém nad wszelką zdolność wyrazu, że jest pozbawiony nieskończonego szczęścia ofiarowania pomocy równie i towarzyszowi pięknych dam, zazdroszcząc mu wszakże nawet i zdarzonego przypadku, gdyż przy tém miał sposobność poświęcenia się na usługi płci pięknéj.