Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

psucia, mój panie Astolfie, mówiła daléj, nie dość źle nie czynić, trzeba pozoru unikać, bo złych języków aż nadto; nie dobrze zatem, że pozwalasz, aby Malcia otoczona zgrają bezbożnych furfantów, co tylko młodym kłaniają się osobom — i w towarzystwie téj szalonéj Atanazyi, dnie i wieczory bez ciebie spędzała. — Alfred, mówią, podobnoś i Emil, umizgają się do twojéj żony — Boże zachowaj, abym myślała, że ona daje powód do tego, ale ludzie, ludzie lubią dodać — i za kratą cnota nie pewna!“ — Nie tu jeszcze był koniec gorliwych i macierzyńskich napomnień pani Magduszewekiéj. Długo trwało, nim nareszcie Astolf, oszczekany znowu pieskami, mógł drzwi zamknąć za sobą. Łatwo zgadnąć, jakie myśli snuły mu się w głowie; niektóre części kazania głęboko utkwiły w sercu, i lubo nie osłabiły bynajmniéj ufności w charakterze Amalji, jednak powszechne mniemanie coraz więcéj w jego oczach nabierało wartości.
Zastał już Amalję w domu; śmiała się, i on z nią śmiać się musiał, przypominając wzajemnie zdarzenia dnia całego; a w każdem jéj słowie przebijająca dziecinna prawie niewinność duszy, równie jak szczera miłość, niedomyślająca się nawet nieufności w jakimkolwiek względzie, tyle zachwyciły Astolfa, że zapomniawszy o pani Magduszewskiéj i jej kazaniu, najczuléj uściskał żonę, i przyznał sobie — biorąc pantofle — że jest jednym z najszczęśliwszych mężów.