Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SPALIĆ NIE SPALIĆ.




Nieraz chętka mnie bierze wszystko puścić z dymem,
Co późniéj napisałem jak prozą tak rymem,
Bo jeżeli zrozumieć trudno mi przychodzi,
Co teraz przedstawiają autorowie młodzi,
To młode pokolenie nowości niesyte
Nie zechce już pójść za mną w tory raz ubite.
Może portret prababki z lamusu dobyty
Był niegdyś i podobnym, lecz dziś pyłem skryty,
Stracił już świeżość a z nią połysk życia razem
I stał się tylko zimnym i martwym obrazem.
Odmieniają się czasy, i my także z niemi,
Prawda, prawda, bo wszystko kręci się na ziemi.
Byle wzruszyć, zadziwić, w dzikiem jakiem dziele,
O prawdę i o dążność nie troszczą się wiele.
Niech i tak będzie, ale najrozsądniéj zatém
Nie chcieć uplatać wieńców przywiędłym już kwiatem.
Z drugiéj zaś strony biorąc, cóż to szkodzić może,
Jak się już pod murawą wygodnie ułożę,
Że gdzieś, na jakiéjś scenie na lodzie osiędę;
Złym poetą nie pierwszym, nie ostatnim będę
I jak klaskać lub gwizdać będą w mojéj sztuce
W grobie się nie ucieszę, ani się zasmucę.
Daléj więc na tandytę moje stare graty,
Może kto i oceni, co było przed laty.