Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kółkiem świat dla niéj nie miał powabu, nie miał pociechy, a jednak gdy nadszedł rok 1830, nie wahała się wyprawić jedynego syna do Warszawy. Doczekała się jego powrotu i dopiero w 1839 r. zakończyła śmiercią długą i bolesną chorobę w domu ukochanej swojej córki Wandy Skrzyńskiéj.
Uosobistnioną dobrocią i łagodnością była Cecylia Jabłonowska. — Ostatnie jéj słowa najwyraźniéj malują całą świętość jéj duszy. Kiedy w chwili śmierci, już raz ostatni odzyskała przytomność, spojrzała na córki i na całe otaczające ją rodzeństwo i rzekła: „Ach, jak ja was męczę!


Zdaje mi się, że w opowiadaniu mojém zboczyłem z prostéj drogi. Nadużywam, jak widzę moi państwo cierpliwości waszéj. Ksiądz proboszcz drzymie, a doktor ziewa, panie przez grzeczność o czém inném myślą. Może wspomnienie 1809 roku wszystkich obudzi. Wracam się do téj chwili, kiedy z wujem moim Wojciechem Dembińskim przyjechaliśmy do Nienadowéj, pierwszych dni Maja.
Nazajutrz po przybyciu naszém obadwa bracia Wojciech i Antoni pojechali do Zarzecza, aby się zbliżyć do Jarosławia, gdzie podług wieści wojsko Polskie już było i aby pewniejszych zasiągnąć wiadomości. — Ja z wujanką piliśmy kawę pod kolumnami starego domu, kiedy blady, zadychany żyd krawiec ze złamanym nosem, wbiega na dziedziniec i od bramy już krzyczy: „Już są!... Przyszli!... w Dubiecku!... w pałacu!... Polaki!...“ Nie słuchałem, nie słyszałem więcéj... Jednym skokiem już byłem