Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Barbi.

Po trzech w każdej bramie.

Baron.

Więcej dziesięciu. Jeden chwycił broń na ramię.

Barbi.

Może przypadkiem.

Baron.

Duszno! Daj mi proszę wody.
Same czoła zmarszczone, śmiejące się brody.
Ten we mnie wzrok szatański topi jakby dzidę,
Tamten staje jak stanę, a idzie jak idę,
Ten wyprzedzając spiesznie, kłania mi się nizko,
Ów stąpa krok w krok za mną a tak blizko, blizko,
Że jego dech piekielny czułem na mym grzbiecie,
Nareszcie... jakoś mi się... ściemniało na świecie,
Zimny pot oblał czoło, zatrzęsły się nogi
I bez woli i wiedzy, wstąpiłem w te progi.

Barbi.

Sekatura! Pan Baron jesteś troszkę chory...
Może z Panią Pamelą ranne rozgowory
Wywarły jakieś nagłe miłośne wzburzenie...

(Baron neguje.)

Lub żołądek popsuty... lub téż zaziębienie.

Baron (przed siebie.)

Wplątał mnie hultaj.

Barbi.

Kto? Jak?

Baron.

Barbi, co się dzieje
Z Salvandorem?