Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VIII.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Dowmund.

A on powie że nie i temu uwierzą — bardzo źle.

Kokoszkiewicz.

Możem nareszcie nie dosłyszał.

Dowmund.

Nie dosłyszał... nie dosłyszał, (p. k. m.) To by mogło winę zmniejszyć.

Kokoszkiewicz.

Zmniejszy niemylnie... na prawe ucho nie dosłyszę, jestem nieco głuchy, ba nawet całkiem głuchy.

Dowmund.

Głuchy, no to by uszło.

Kokoszkiewicz.

Ujdzie Jasiu, ujdzie.

Dowmund.

Ależ znowu...

Kokoszkiewicz (z oczekiwaniem).

Znowu?.. znowu?

Dowmund.

Żądałeś pozwolenia strzelania w nocy do złodziei, ale ty strzeliłeś do Marskiego — źle Kasprze, bardzo źle.

Kokoszkiewicz.

A dlaczegóż Marski chodził po moim ogrodzie? Zapytano go się kto idzie, a on tylko zamruczał... groźno.

Dowmund.

Groźno?