Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VIII.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Kokoszkiewicz.

Taka moja wola.

Marski.

Ależ i wolę opiekuna można znieść, zmienić.

Kokoszkiewicz.

Sługa Pański... muszę wyjść.

Marski.

Bardzo proszę... jedno słowo...

(Kokoszkiewicz odchodzi.)
Marski (sam, chce drzwi otworzyć).

Na klucz się zamknął, niegodziwiec! Mam ochotę drzwi wyłamać, wziąć go za kark i solennie go się zapytać, jakie ma prawo wbrew miłości wzajemnéj, wbrew równych stosunków majątkowych odmawiać swego zezwolenia; ale Klara będzie moją, żebym miał tego opiekuna na kapustę zsiekać.





SCENA III.
Marski, Klara, Dowmund.
Dowmund.

Cóż tam Karolu, mam winszować?

Marski.

Tak możemy sobie winszować wzajemnie: ja żem go oknem nie wyrzucił, on że oknem nie wyleciał.

Klara.

Byłeś za porywczy.

Marski.

Byłem wzorem cierpliwości.