Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom VI.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Albin.

Ach gdzież tam! Tylko słuchaj. Już o wschodzie słońca,
Nie mogąc pijatyki doczekać się końca,
Wymknąłem się cichaczem do mego pokoju...
Tam nie składając sukni, nie otarłszy znoju,
Padłem. I ledwiem zasnął, zaraz mi się zdaje,
Że w kościele, do ślubu, przed ołtarzem staję.
W czerwony frak ubrany, z bukietem pod brodą...
A kiedym chciał zobaczyć moję pannę młodą...
Jakimże mam mój przestrach określić wyrazem?..
Obok mnie, zamiast jednej, klęczało trzy razem.
Każda wyciąga rękę, długą jakby wiosło,
I ze mnie także ramię potrójne wyrosło;
I pomimo że serca nie czułem w mém łonie,
Mimo wstrętu i trwogi łączyły się dłonie...
Na moje palce drżące z rąk każdej małżonki
Grube jak salcesony parły się pierścionki;
A gdy Veni Creator zagrzmiały organy,
Dźwignąwszy się z kobierca szedłem jak pijany.
Nie dość. Na którą żonę padną moje oczy,
Natychmiast taka sama druga z niéj wyskoczy,
Z drugiéj trzecia, z trzeciéj czwarta i tak daléj...
Aż mnie mróz przejmuje, aż gorączka pali.
A tymczasem co żyje przemienia się w żony...
Ty, Ernest, Szwarc pijany, Papryka czerwony,
Nawet hultaj Szczepanek w kornecie z piórami...
Wszyscyście byli wszyscy mojemi żonami...
Jak całunem okryta topola miotlasta
Klotylda Fontazińska nad wszystkie wyrasta;
Panna Joanna do mnie strzela z rewolwera,
Laura całą edycją drogę mi zapiera.