Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom V.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ledwie wzrosło to od ziemi,
A już dowcip, dowcip rzadki,
Rozum z ojca, piękność z matki;
Z okolicy się zjeżdżano,
Bo nic jeszcze nie widziano
Podobnego w mieście całém. —
A bodaj mi nóżka spuchła,
Kiedy też was nie poznałem!

Michał.

Cieszy mnie to mocno, wiele,
Nieznanego znajomego
Że uściskać się ośmielę. (ściska go)

Łatka.

Sługa, służka pana mego.
Ale cóż to za wyrazy
Słuch mój nagle przeraziły? —
Jakiż powód do urazy
Mógł dać taki człowiek miły,
Jak Birbancki? niech usłyszę,
Bo z przestrachu ledwie dyszę. —

Rafał.

Co tam mówić!

Michał.

Rzecz nieładna!

Łatka.

Aj panowie, rzecz nieładna,
Lecz chcieć zabić rzecz szkaradna —
Cóż mógł zrobić ten chłopczyna?
Jakaż jego wielka wina?