Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom V.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się do niedojrzanej wysokości.“ (rzucając afisz na stolik po prawej stronie)
A niech go tam Bóg prowadzi
I z bezpłatném jego miejscem,
Niech się kto chce tam posadzi
I odbywa z nim podróże;
Ja dalibóg, że nie służę.

(Maciej wnosi ogromny tłómok ze stróżem — Orgon odtrąca stróża)

Czegoż ten się rzeczy chwyta?
Co minuta nowa postać!
(do Macieja) Czy nie może znieść Mykita,
Ą przy koniach Kaśka zostać?

Stróż.

Jestem...

Orgon.

Jesteś grzeczny widzę,
Kara Boska z tą grzecznością!
Lecz grzeczności nienawidzę
I odpłacam niewdzięcznością. —
(do siebie) Jeszcze kiedy buczkiem skropię. —

(do Macieja biorąc z nim tłómok)

A no, żwawo! dalej czopie! (wynoszą)

Orgon (zadyszany).

Nieproszony znosi, wnosi,
Często gęsto — (z gestem) co skorzysta,
I na piwo jeszcze prosi —
To szarańcza oczywista!