Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom V.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Małgorzata.

Ach, na przodzie!

Szambelan.

Ale pająk?... Jest hultaj.

Małgorzata.

Ach! ach!

Szambelan (zdejmuje pająka, potém szlafmycę).

Już go niema.
Pozwól pani niech mszcząca noga się zatrzyma;
Pozwól niech teraz stanę w robaczka obronie,
Który śmiał spocząć chwilkę na anielskiém łonie.
Gdy jego pomieszkaniem zwykle wonne kwiaty,
Niedziw, że wziął za bukiet wdzięki Małgorzaty:
Że wziął za pełną różę ust świeżych tajniki,
Za biały narcyz bródkę, oczy za gwoździki;
A resztę... (z pożerczém wejrzeniem) Ach, resztę...

Małgorzata (poprawiając suknię).

Fi!...

Szambelan (rozogniony).

Stój myśli bez granic!
Piwonie, lilie, słoneczniki za nic!
Małe zatém zmylenie. — Całą jego winą,
Ze został twego strachu niewinną przyczyną.
Przebacz, przebacz mu pani, mając to na względzie,
(czule) Że z takich winowajców nie on jeden będzie.

Małgorzata.

Pochlebniś z ciebie wielki, mój ty Szambelanie, —
Dobrze, niech się więc zadość twojej woli stanie,