Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co jak powabem, tak szczęściem być mogą,
Mnie, mnie jednego napełniały trwogą.
Zyskać twój uśmiech, przyjazne wejrzenie,
Obudzić w sercu najpierwsze westchnienie,
Nie chlubą, szczęściem — niebem nazwać muszę,
Jednak trwożyło nie moję już duszę.

Aniela.

Miłość to zatém ku innej osobie?

Gustaw.

A cóżby mogło bronić przeciw tobie?
Kochałem wtedy, kiedym ciebie poznał;
Ztądto dwuznaczne me postępowanie
Podpadło waszej tajemnej naganie.
Czułem jej słuszność i boleśniem doznał,
Że choć bez winy, jestem jednak winny;
Lecz sama powiedz, byłże środek inny?

Aniela.

Ja tylko śmiało to powiedzieć mogę,
Że w tym zamęcie jednę widzę drogę:
Wyznać stryjowi...

Gustaw.

Ach, ileż to razy
Do nóg rzucony i ze łzami w oku,
Wszystko wyznając błagałem wyroku.

Aniela.

Cóż mówi na to?

Gustaw.

Powtarza rozkazy:
Ty masz, niestety, zostać moją żoną,
Którą mniej zamiar, więcej wstręt oddala,
A zaś kochankę sercem poślubioną,
Nawet przed sobą wspomnieć nie dozwala.