Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom III.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SCENA VIII.
Ciż sami, Doręba, Makary.
Doręba.

Pozdrawiam Waszeciów!

Wszyscy.

Witamy! witamy!

Doręba.

Daj nam Boże szczęście.

Wszyscy.

Daj Boże!

(Doręba wstępuje na krzesło, naprzeciwko okna — Makary szykuje mieszczan w półkole, potém oparty na poręczy krzesła potakuje gestami mowie towarzysza.)
Doręba (po krótkiém myśleniu).

Kiedy rzucę okiem po wystruganych głowach, kutasistych czuprynach, po nosach czerwonych świadczących dostatek domowy; zdaje mi się że tylko proporców nad niemi brakuje, abym widział przed sobą jeden z najdzielniejszych hufców Rzeczypospolitéj. — Ale przebóg! gdy spojrzę dołem, o boleści! o sromoto! w fałdzistych spodnicach wzrok mój tonie. — (powszechne westchnienie) Jakto, w spodnicach chodzicie i śmiecie jeszcze wąsa podkręcać? O mieszczanie Osieka! jakżeście mogli przywdziać oznakę wyrzeczenia się praw waszych, i uznania słabości niegodnej płci waszéj? — stało się! Ale teraz zastanówcie się, czy sami nie jesteście tego przyczyną, czy nie wy to sami związali tę miotłę Bożą —